sobota, 1 maja 2010

Miotła w naszych rękach

Kim jesteśmy?

Artystycznymi duszami, które przechwyciły miotłę w swoje ręce. Nie znamy się na modzie, przyznajemy od razu. Nie będziemy starszymi wersjami 13-letniej Tavi. Uprawiamy bohemę, a ubiór jest częścią sztuki codziennego życia.

Zamierzamy modę badać. Dopasowywać ją do siebie, oceniać trendy, tworzyć siebie i dzielić się odkryciami. Przede wszystkim zaś mieć radochę z przebierania się i barwić swój świat drobnymi przyjemnościami.

W takim razie to kolejny szafiarski blog?

Pierwsza różnica: jesteśmy we dwie, nasze style ubierania się są różne.

Druga: planujemy również robić sesje tematyczne, komentujące popularne motywy obecne w magazynach, na wybiegach i na ulicach.

Trzecia: mamy tyle różnorodnych pomysłów, że to będzie coś więcej niż kolejna szafa na pokaz. Wystarczy śledzić nasze poczynania.


Jakie jesteśmy?


Efrem

Za każdym razem, gdy obracam głowę, mijają epoki. Inspiruję się hippie, boho i prerafaelitami. Ostatnio wchodząc do sklepów mam tendencję do wskazywania ciuchów, które są lub będą wkrótce modne.

TO jest moja gra na wielu bębenkach, dzięki której będę mogła codziennie być wszystkim, czym zechcę. Nie mam czasu na codzienne przeżywanie katharsis. Obawiam się, że umarła we mnie ta wąsko biodra dziewczynka, która miała zawsze obwódki paznokci czarne od tuszu i gliny, która nie mogła spać. Nie wiem, jak ją straciła, ale czuję, że tak jest – i cierpię.

Moda jest sztuką użytkową i tak chce ją traktować. Jak wielki cudzysłów, kompozycję kompromisów i metafor. Jak grę, w której cała zabawa polega na coraz lepszym poznawaniu zasad. Na umilaniu sobie czasu w tramwaju, grając z tymi, którzy rozumieją nasze znaki.

Uciekają ode mnie moje własne rytuały. Kim jestem, skoro codziennie rano mogę zdecydować, kim dzisiaj chciałabym być. Jak pokazać swój styl, skoro jeśli daruję sobie naciągane pretensje do tej, czy innej dekady z dziejów świata, styl zawsze sprowadzi się do wyboru pomiędzy podoba mi się a absolutnie nie do przyjęcia. Nawet jeśli usprawiedliwię preferencje drobnymi inspiracjami i skojarzeniami z kolorem zboża.




De

Poecica. Stworzenie poszukujące, prowokujące i z przekorą oznajmiające światu, że "to, co perwersyjne, jest ciekawsze". Stanikowo uświadomiona, zamierza propagować wśród innych modę na dopasowany stanik (tak, ty też masz za duży obwód i za małe miseczki, statystyczna czytelniczko). Czerpie inspiracje z epoki wiktoriańskiej, lat 50-tych, stylów rock i punk. Jej kolory: czerwony, czarny, biały, fioletowy.


Gdy wchodzi do sklepu z ubraniami, ma wrażenie, że sprzedawczyni nią pogardza. Nie kupi sobie trampek za 200 zł. Nienawidzi, gdy wchodząc do markowego butiku wie, że nie znajdzie prawie nic w swoim rozmiarze. Dlatego woli lumpeksy. Ubrania stamtąd przynajmniej były używane przez prawdziwych ludzi z krwi i kości, a nie szyte na anorektyczce modelki o rozmiarze zero. Kwiknęła z radości na wieść o „rewolucji” dotyczącej „zmiany sylwetki na pełniejszą”, choć i tak podchodzi do niej sceptycznie. (Lara Stone i jej 36/38 przy niebotycznym wzroście to jeszcze nie zawrót głowy.)


Szuka momentów spełnienia w życiu. Tych drobnych chwil, kiedy się zatrzymujesz i mówisz sobie „kocham życie”. Małych oświeceń, codziennych epifanii, smakowania chwil i oblizywania warg. Dzięki ubraniu i przebraniu może kreować siebie, czuć się dobrze, trochę oszukać, trochę upiększyć – i polubić samą siebie taką, jaką się jest. Im większa liczba dni, kiedy wychodzi z domu i czuje się dobrze w swojej skórze, tym cudowniejsze życie. Dlatego podjęła grę w modę. Żeby się lepiej czuć ze sobą. Żeby patrzeć w lustro i mieć ochotę przejść na jego drogą stronę i powiedzieć swojemu odbiciu bezpośrednio, że jej się podoba.



Przy robieniu zdjęć żadna miotła nie ucierpiała.